Został nam ostatni dzień na wyspie, postanowiliśmy więc wybrać się na plażę Bottle Beach. Jest ona ukryta i nie można dojechać do niej bezpośrednio skuterem. Dla śmiałków godzinny trekking przez dżunglę lub taxi-boat z jednej z pobliskich plaż. Wybraliśmy opcję 1, choć w trakcie uznałam, że to jednak za wcześnie po zatruciu na taki wysiłek fizyczny. Ale jak się zaczęło, trzeba dotrzeć do celu. Dużym nakładem sił, z potem, krwią i łzami, dotarłam do plaży po pokonaniu mnóstwa stromych pagórków w 35-stopniowym upale i z wężową fobią, obserwując co chwilę, czy jakiś wąż nie zwisa mi z drzewa nad głową. Po spotkaniu dwóch węży podczas spacerku do lokalnego Family Martu, jestem mocno wyczulona na te gady i naprawdę nie chciałabym już spotkać tych przedstawicieli fauny Tajlandii. Co do innych, można tu spotkać słonie oraz małpki. Te pierwsze są przyjazne i można je śmiało karmić bananami, ale już małpek lepiej nie.
A propos zwierząt, przeżyliśmy szok, jadąc na plażę w pobliżu rzeki. Na początku myślałam, że to krokodyl, ale okazało się, że 2-metrowej długości potwór płynący sobie spokojnie, to jednak waran. Zdradziła go wystająca ponad powierzchnię wody głowa z pojawiającym się co pewien czas długim językiem. Zatrzymaliśmy się, żeby przyjrzeć się z bezpiecznej odległości waranowi, a tu niespodzianka - niedaleko za nim płynął waran - wersja mini, pewnie potomek warana XXL :) Zaczęłam głośno się zastanawiać, na ile są to groźne zwierzęta, bo głowę bym dała uciąć, że czytałam gdzieś, że są roślinożerne i bardzo łagodne. Z błędu wyprowadził mnie mój syn, który cytując "Nelę - małą podróżniczkę", wspomniał, że w ślinie warana jest ponad 100 różnych rodzajów bakterii, które są w stanie powalić na łopatki bawoła. Dodatkowo - waran nie tylko szybko biega, świetnie pływa, ale nawet potrafi wspinać się na drzewa! Od tego momentu, idąc na spacer do sklepu, już nie tylko wypatruję zwisających z drzew węży, ale również waranów :):)
Widzieliśmy na własne oczy, jak dwie turystki w pobliżu plaży Haadrin podeszły bardzo blisko do napotkanej na poboczu drogi grupy małp, zostawiając otwarty plecak. Podeszła do niego małpka, wyjęła okulary przeciwsłoneczne i roztrzaskała o beton, a potem chciała zabrać cały plecak, ale szczęśliwie okazał się zbyt ciężki. Małpki, zwłaszcza te z młodymi uczepionymi swoich plecków, potrafią być agresywne i widzieliśmy też jedną syczącą na turystów małpkę właśnie w towarzystwie swojego potomstwa. Jadąc dziś skuterem na plażę, zobaczyliśmy słonie. Można było kupić na miejscu banany i karmić te piękne zwierzęta. Słonie tak spodobały się synkowi, że odwiedzaliśmy je codziennie podczas pobytu na wyspie. To bardzo inteligentne stworzenia, w przeciwieństwie do co niektórych turystów. Na oko 2-letni synek z tatą również przyjechali zobaczyć słonie. Synek na oczach taty rzucił słoniowi piłeczkę ping-pongową. Na szczęście słoń chwycił ją trąbą i odrzucił daleko, ale mógł ją również zjeść i zachorować.
Cały dzień żegnamy się z ukochaną Koh Phangan, przemierzając jej wszystkie pagórki na skuterze. Na naszych oczach dwie młodziutkie turystki wpadają na skuterze do rowu, wspólnie z innymi napotkanymi w pobliżu turystami pomagamy im wyciągnąć skuter i chcemy wezwać pogotowie, jednak wypadek okazuje się niegroźny, a dziewczyny są jedynie trochę potłuczone i mocno wystraszone. Jeżdżąc po wyspie, co kilka kilometrów mijamy osoby z obandażowanymi kończynami, plastrami ze śladami krwi, co z pewnością w 99% jest efektem zbyt brawurowej jazdy na skuterze. Na wyspie nie ma ani jednego posterunku policji. Turyści jeżdżą bez kasków, bez prawa jazdy, pewnie nierzadko też pod wpływem rozmaitości. Nikt tutaj nikogo nie kontroluje, wszyscy jeżdżą na własną odpowiedzialność. Żadna wypożyczalnia nie wymaga okazania prawa jazdy czy nawet podpisania umowy. Płacisz - jedziesz. A ruch lewostronny nie pomaga. Przyzwyczajeni do jazdy prawą stroną turyści, głupieją przy wjeździe na rondo, robiąc często zupełnie niezaplanowane ruchy. Swego czasu również miałam wypadek na skuterze, na pięknej wyspie Bali. Poślizgnęłam się na piasku i odruchowo, zamiast zahamować, dodałam gazu. Od tamtego wypadku jeżdżę na skuterze, ale już tylko jako pasażer.
Dzisiaj łapiemy gumę, szczęśliwie w pobliżu warsztatu. Uśmiechnięty szeroko Taj pomaga nam naprawić usterkę i po 20 minutach już znów beztrosko śmigamy skuterkiem po zielonych wzgórzach Koh Phangan. Na koniec daje nam na pamiątkę wyjętego z przebitej opony gwoździa - winowajcę usterki. :)
Jadąc skuterem, mijamy dziesiątki siłowni z przeszklonymi ścianami i malowniczym widokiem na Morze Andamańskie. Robić kardio w takim miejscu - nawet ja, przeciwniczka sportów w zamkniętych pomieszczeniach, nabieram ochoty :) Kite surfing, paddle boarding, wake board - to wszystko i wiele więcej jest na wyspie dostępne. Mijamy też któregoś ranka biuro co-workingowe, gdzie, również z widokiem na morze, można prowadzić telekonferencje i pracować stąd, np. dla firmy w Europie czy US. Kusząca perspektywa, jednak dla nas, z racji dziecka w wieku szkolnym, na razie niedostępna... ;)
Będę tęskniła za tajskimi cenami. Co można kupić w Polsce za 0,50 gr? Co najwyżej plastikowa reklamówkę w rozmiarze S. W Seven Eleven natomiast można kupić za równowartość 0,50 gr kartonik czekoladowego mleka typu Nesquik, ugotowane na twardo jajko, dwa smażone na głębokim oleju pączki czy soczek. Za 5 PLN jest już pełen obiad, np. pad thai czy 3 spring rollsy z warzywami. Jedynie ceny paliwa trochę niepokojąco pną się w stronę polskich: litr kosztuje 47 BHT, czyli ok. 5 PLN, a pamiętamy nie tak dawne czasy, kiedy kosztowało 3,5 PLN.