Z racji zbierania nowych doświadczeń, postanowiłam wybrać się do tajskiego salonu kosmetycznego. Pani, która zresztą jest też masażystką i robiła mi dzień wcześniej masaż, tym razem pełniła rolę kosmetyczki. Tajowie nie są ekspertami od komunikacji w języku angielskim, ale pani zdecydowanie świetnie sobie radziła w tym języku. Opowiedziała mi, że niepokoi ją ilość Rosjan i że to bardzo niesympatyczna nacja. Do tego zapytała, skąd jestem i czy jest tam śnieg. Jak usłyszała, że tak, aż klasnęła w ręce z radości. Oczywiście, zaprosiłam panią do Polski, żeby zobaczyła śnieg - to jej marzenie, ale wspólnie uznałyśmy, że jednak Japonia, gdzie również bywa śnieżnie, jest znacznie bliżej.
Dziś znów był targ, więc zaopatrzyłam się w liczne pamiątki i kilka letnich sukienek. Negocjacje cen są jak najbardziej wskazane i Tajowie chętnie bawią się w targowanie. Można sporo zbić. Sama pierwszego dnia wynegocjowałam połowę ceny za piłkę plażową, sukienkę i pareo z tajskiego jedwabiu. Zauważyłam, że jak negocjacje idą nie po myśli Taja, wyjeżdża z argumentem o rękodziele.
Pareo, które chciałam kupić, okazało się właśnie rękodziełem i żadne negocjacje ceny nie wchodzą wtedy absolutnie w grę :)
Przepadłam na stoiskach z naturalnymi kokosowymi kosmetykami, mam więc mnóstwo balsamów czy mgiełek do ciała.
Będzie mi brakowało tego targu i porannych wizyt w SevenEleven. Za kilka dni koniec naszych tajskich wakacji i już mi przykro na samą myśl o konieczności powrotu.