Kilka dni po naszej przesiadce, w Turcji miało miejsce śmiercionośne trzęsienie ziemi. Na lotnisku widać czarne flagi, na monitorach wyświetlane są informacje o ilości ofiar czy cudach w rodzaju uratowania spod gruzów dziecka po kilku dobach od katastrofy. Wiem, że epicentrum było przy granicy z Syrią, setki kilometrów stąd, jednak wolałabym już wzbić się stąd w chmury i wrócić bezpiecznie do domu.
Prawie każdy lot na tablicy odlotów jest "delayed", a niektóre nawet anulowane! Z niepokojem śledzimy, czy i przy naszym nie pojawi się zaraz informacja, że jednak dzisiaj nie odlecimy do Warszawy.
Mamy za sobą 11 godzin lotu z Tajlandii i zostają nam tylko 2 do Warszawy, jednak czekamy już godzinę i cisza - zero wiadomości, jak bardzo lot będzie opóźniony i czy/kiedy coś się ruszy. Korzystam z okazji i wypijam jeszcze szybko turecką kawę w lotniskowej kawiarence.
Nie zdążam nawet dopić ostatniego łyka, kiedy szczęśliwie zaczyna się boarding i możemy już ruszać dalej.
W Warszawie wita nas śnieg i mróz.